Autor Wiadomość
Johnny
PostWysłany: Pon 8:13, 03 Lip 2006

Rozmowa z Piotrem Roguckim, wokalistą zespołu Coma

Przed ukazaniem się debiutanckiego albumu "Pierwsze wyjście z mroku" praktycznie nieznani, teraz rozchwytywani. Kilkanaście dni przed premierą drugiej płyty, Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków, dopadliśmy trudno uchwytnego wokalistę Comy, Piotra Roguckiego – tuż po występie grupy na warszawskich juwenaliach.

Przez ostatnie dwa lata dorobiliście się statusu krajowych gwiazd, zebraliście sporo nagród, między innymi Fryderyka za najlepszy rockowy album 2004 roku. Zmieniło was to jakoś?

Nie odczuliśmy sukcesu. Dla nas była to żmudna droga od klubu do klubu. Ale nabraliśmy wiary w siebie, wszystko idzie w dobrym kierunku. Nagrody nie są dla nas najistotniejsze, choć na pewno jest to świadectwo, że zostaliśmy dostrzeżeni przez środowisko muzyczne.

Chodzą o was słuchy, że już całkiem drogim zespołem jesteście...

Przez pięć lat graliśmy za piwo, albo za dwa... W Polsce jest dużo miejsc, gdzie ludzie nie mają pieniędzy i uwierz mi, że my nadal gramy w klubach, w których IRA czy Lady Pank by nie zagrały. Nasz team powiększył się do dziesięciu osób, jest też menażer, więc suma, której żądamy, naprawdę nie jest wygórowana...

W plebiscycie czytelników "Teraz Rocka" – Teraz Najlepsi 2005 – Coma pojawiła się na czołowych miejscach w kategoriach "zespół" i "nadzieja". Publiczność w was wierzy, a wy sami, przystępując do pracy nad nową płytą, pewnie odczuwaliście dużą presję...

Absolutnie nie odczuwaliśmy ciśnienia! Może nawet poczuliśmy swobodę i... troszeczkę się zrelaksowaliśmy. Dostaliśmy szansę nagrania drugiej płyty, mamy podpisany kontrakt, jesteśmy zauważeni. Nie musimy walczyć o przetrwanie. Wszystko, co zrobiliśmy na drugą płytę wynikło z emocji, natchnienia, naszej wrażliwości. Pozwoliliśmy sobie poeksperymentować w warstwie estetycznej, merytorycznej i muzycznej. Uczciwie mówimy, że jest to tak naprawdę pierwszy album. Pierwszą płytę nagrywaliśmy w pięć dni, nad tą siedzieliśmy około dwóch miesięcy. Po wejściu do studia okazało się, że do naszego teamu dołączyły jeszcze dwie osoby, które również całą moc, całe serce w to włożyły. To Adaś Toczko i współpracujący z nim Przemek Mamot. Praca była genialna. Z pierwszej płyty, z jej brzmienia nie byliśmy zadowoleni, z tej jesteśmy i to bardzo.

Singlowa, radiowa wersja "Dalekiej drogi do domu" to – jak dla mnie – przebojowe granie spod znaku nowej IRY czy nawet Kombii. Czy nie obawiasz się, że ten utwór może zrazić wielu spośród wielbicieli poprzedniej płyty?

Nie mieliśmy wpływu na singel. Wybrali najbardziej miękki kawałek, został dodatkowo przearanżowany. Wiesz, to było tak, że patronat nad pierwszą płytą objął Trzeci Program Polskiego Radia, a teraz ich target trochę się zmienił. Oni teraz puszczają "radość słuchania". Po wysłuchaniu siedmiu naszych utworów jako propozycji na singel, powiedzieli: "Nie, dziękujemy, cześć". Pojawił się problem, wydajemy drugą płytę i nagle okazuje się, że żadnego utworu nie będzie w radiu. Co tu robić? Stanęliśmy przed bardzo trudną decyzją. Zamknąłem oczy...

Podejrzewam, że "Schizofrenia", jeden z ciekawszych numerów, pochodzi z okresu powstawania debiutanckiego albumu...

Nie. Ten utwór powstał po pierwszej płycie, tylko szybko zaczęliśmy wykonywać go na koncertach, żeby się nie znudzić granym materiałem. "Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków" też. Kto ten tytuł rozszyfruje, zrozumie, że wiąże się on z pewną koncepcją estetyczną. Bo cała płyta będzie pewnym konceptem.

Co dalej? Pewnie koncert za koncertem?

Na razie sporo koncertów plenerowych w Polsce gramy, w Warszawie będziemy występować często, a w październiku planujemy trasę koncertową.

A twój teatr?

Nie zrezygnuję z szansy skończenia szkoły teatralnej w tym roku. Dostałem propozycję grania w kolejnym – po "Zaryzykuj wszystko" – spektaklu warszawskich Rozmaitości, "Don Giovanni". Jest tam do zrobienia mała rola, fajna zabawa. Ja tym też żyję, to druga strona mojej rzeczywistości.

Szkoła teatralna chyba też ci się przydaje podczas rockowego koncertu.

Chodzi o to żeby było ciekawie. Można zrobić coś więcej niż tylko śpiewać kolejne kawałki i stać przy mikrofonie. Używamy wszelkich środków wyrazu, na jakie nas stać. Nam chodzi o jedno: żeby energia, którą mamy w sobie, wychodziła na zewnątrz, udzielała się publiczności i wracała do nas od ludzi. Powiem ci, że w dziewięćdziesięciu procentach.

Powered by phpBB and Ad Infinitum v1.03